Z biegiem lat staliśmy się dość biegli w tropieniu ciekawostek gastronomicznych w odległych miejscach, ale rzadko zaglądamy do sąsiedniej doliny, aby zobaczyć, co może być tam oferowane. Niedawno naprawiliśmy to niedopatrzenie. Technicznie rzecz biorąc, powinniśmy być w stanie zobaczyć to miejsce z dachu naszego kościoła parafialnego, choć wątpię, by wpuścili nas tam tylko po to. Podobnie jak w przypadku wielu innych miejsc w okolicy, nazwa, którą podają w celach reklamowych (jeśli w ogóle się tym przejmują), nie jest taka sama jak ta umieszczona nad drzwiami, a to, jak nazywają ją miejscowi, to znowu coś innego. Na papierze nazywa się Aninhas do Mota, ale cóż, kto wierzy w to, co czyta w dzisiejszych czasach?

Było blisko, a jednocześnie daleko. Z drogi nie było żadnych znaków, tylko szorstkie ścieżki prowadzące w górę stromych wzgórz, ale mnóstwo samochodów zaparkowanych chaotycznie wzdłuż jednej z nich - nawet na całej jej długości - zdradzało grę. Najedzeni goście byli najwyraźniej zbyt spragnieni jedzenia, by poświęcać cenne sekundy na parkowanie w jakikolwiek spójny sposób. Lokal wydawał się wypełniony po brzegi, więc cieszyliśmy się, że dokonaliśmy rezerwacji. Ponieważ był to ciepły dzień, na zakurzoną drogę i na pole wyciągnięto różnego rodzaju prowizoryczne meble, przy których ludzie mogli usiąść i napchać sobie twarze. Mieliśmy stolik w środku. Bardzo w środku. Tuż obok drzwi prowadzących do kuchni.

Stwierdzenie, że pomieszczenie było podstawowe, byłoby wyolbrzymieniem jego zalet. To nie byli ludzie, którzy zamierzali marnować czas i pieniądze na rzeczy nieistotne, takie jak farba i panele podłogowe; zamierzali skoncentrować się na jakości domowego jedzenia, prawda? Trzymaliśmy kciuki i mieliśmy nadzieję, że tak jest.

Magazyn był wyłożony nieobrobionym betonem, a sufit był niski. Powodowało to, że powierzchnie odbijały nawet szept muchy, która pocierała o siebie sondą. Było ich całkiem sporo. Można powiedzieć, że miejsce było bzyczące. Wyobraź sobie, co te powierzchnie zrobiły z głosem kobiety przy sąsiednim stoliku, która najwyraźniej ćwiczyła przed wiejskim meczem krzyków. Jej towarzysze podnieśli poprzeczkę, próbując jej dorównać. Na szczęście obowiązkowy telewizor był wyciszony, ale nawet jaskrawe obrazy z jakiegoś horroru (wiadomości, jak sądzę) odbijały się głośno od ostrych powierzchni.

Poważne jedzenie

W ofercie było, co satysfakcjonujące, wspaniałe danie minhoto, Cozido à Portuguesa , więc nie mów nic więcej i przynieś nam wiadro tego. Dla tych, którzy nie są pewni, cozido przypomina raczej włoskie bollito misto lub nawet francuskie pot-au-feu - choć nie jest tak wyrafinowane. Zasadniczo jest to (i ci o delikatnej wrażliwości powinni teraz odwrócić wzrok) duże kawałki świeżej wieprzowiny i wołowiny, a może kurczaka, gotowane przez wiele godzin ze świńskimi uszami i brzuchem, chouriço, salpicão, morcela, penca kapusta, marchew i kiełki. Nie należy tego lekceważyć i nie pomoże ci to stać się lżejszym. To poważne jedzenie i ci ludzie traktowali je poważnie, nawet jeśli nie obchodziło ich, że jemy w magazynie.

Drzwi do kuchni otworzyły się i wyskoczyła z nich kobieta w stroju kucharki. "Macie cozido? Przytaknęliśmy, ocierając ślinę oczekiwania. Wyszła z kuchni i podała nam jedzenie bezpośrednio na stół, bez pośredników. Zostawiła otwarte drzwi, więc wydawało się, że jemy w kuchni. To było coś więcej.

Kredyty: Dostarczone zdjęcie; Autor: Fitch O´Connell;

Porcja dla dwojga, oczywiście, wystarczyłaby dla przeciętnego autobusu z turystami (nie żeby jacyś turyści kiedykolwiek znaleźli to miejsce), ale nas to nie zniechęciło. Po solidnej i zdeterminowanej pracy pozostało tylko kilka pływających liści penca, tłuste kawałki skóry, z którymi żadne z nas nie mogło się zmierzyć i kawałek zwierzęcia, którego nie potrafiliśmy nazwać. Mimo to zarówno mąż, jak i żona martwili się, że nie zjedliśmy wystarczająco dużo. Zapewniliśmy ich, że jesteśmy dobrze najedzeni lub, jak lubi mawiać żona, dobrze najedzeni. Nie wyglądali na przekonanych.

Starożytna historia

Zapłaciwszy parę groszy za tę chłopską ucztę, udaliśmy się na poszukiwanie starożytnej historii tej sąsiedniej parafii. Dowiedzieliśmy się, że neolityczne pozostałości zostały odkryte tuż za rogiem w Pisão i skończyliśmy na szybko zmniejszającej się ścieżce, która wychodziła na głęboką, wąską dolinę. Nie zamierzałem jechać samochodem dalej i po krótkim spacerze natknęliśmy się na starożytną kobietę idącą w naszym kierunku pod górę. Ci z nas, którzy wiedzą, mogą przejść przez most na dole - powiedziała tajemniczo. Spojrzała na nas i potrząsnęła głową. Nie byliśmy wtajemniczeni. Nie byliśmy miejscowi. Tak, jesteśmy - zaprotestowaliśmy, wskazując na iglicę naszego wiejskiego kościoła po drugiej stronie doliny. Potrząsnęła głową. To tam. To jest tutaj. Czuliśmy się tak, jakbyśmy w naszym dążeniu do zakorzenienia się w starożytnej przeszłości tego obszaru przypadkowo cofnęli się w czasie. Gdzieś pomiędzy główną drogą a Pisão musi znajdować się portal czasowy. Stała na środku ścieżki, najwyraźniej będąc swego rodzaju strażniczką. Zawróciliśmy pod górę, wciąż niosąc ze sobą dużą część cozido.


Author

Fitch is a retired teacher trainer and academic writer who has lived in northern Portugal for over 30 years. Author of 'Rice & Chips', irreverent glimpses into Portugal, and other books.

Fitch O'Connell